Lubiłam zimę. Lubiłam wszechobecną biel, zimno smagające po policzkach, mróz tworzący piękne obrazy na szybach i śnieg. Śnieg chyba kochałam najbardziej. Od zawsze. Za co? Nie wiem sama. Może za to, że da się go oglądać, uchwycić w jednym spojrzeniu i zachować na długie lata. Robiłam tak właśnie od kiedy tylko pamiętam. Siadywałam na parapecie okna i patrzyłam, jak niezwykle regularne płatki śniegu mkną nieśpiesznie ku ziemi, by w końcu na niej wylądować i stać się częścią czegoś większego, zaspy przykrywającej roślinność.
Nie, nigdy nie tęskniłam za ciepłem lata. Zawsze ilekroć czułam chłód, wystarczył mi kubek gorącej czekolady. I znów wracałam do okna, by spędzać kolejne godziny na wpatrywaniu się w niezwykłe zjawisko jakim jest śnieg.
Tym razem nie było tak jak zwykle. Zamiast na parapecie, siedziałam na szpitalnym łóżku, podpięta do aparatury. Przeklinałam ten szpitali, i oddział kardiochirurgii dziecięcej. Przeklinałam dzień w którym okazało się, ze mam jakąś poważną wadę serca. Od tego czasu, czyli mniej więcej od roku to miejsce było moim domem. Przez ten cały czas nie miałam co z sobą zrobić. Rzeczą o której marzyłam najbardziej, stało się odejście z tego miejsca.
Moje ciągłe rozmyślania przerwał cichutki głosik mojej pięcioletniej kuzynki.
- Co robisz? – spytała, gdy tylko weszła do środka. Jej jaśniutkie kręcone włosy opadały lekko na zarumienioną od zimna twarzyczkę, a duże niebieski oczy wpatrywały się we mnie ze szczerym zainteresowaniem, To dziecko od zawsze przypominało mi aniołka.
- Patrzę – odparłam i wyciągnęłam do niej rękę, zachęcając tym samym do podejścia bliżej.
Gdy zbliżyła się do mojego łóżka podsadziłam ją na nie i popatrzyłam chwilę zastanawiając się czy mogę z nią odbyć szczerą rozmowę.
- Wierzysz w czary? – spytałam wreszcie, zwracając uwagę na jej reakcję. Samo pytanie mogło się już wydawać dziwne, zwarzywszy na to, że zadała je szesnastolatka, pięcioletniemu dziecku.
- Tak – odpowiedział po chwili namysłu mała.
- A dlaczego? – kontynuowałam.
- Nie wiem – stwierdziła. – One po prostu są i nie ma się co z tym kłócić.
- Masz rację – potwierdziłam. Dzięki temu na buzi kuzynki pojawił się uśmiech.
Przez chwilę nic nie mówiłyśmy, ale słowa nie były nam potrzebne. Po prostu rozumiałyśmy się bez nich. To dziwne. Nastolatka i dziecko, a tak do siebie podobne. Może to dlatego, że nigdy nie dorosłam, a może to kuzynka była doroślejsza niż na to wyglądała. Jestem skłonna przyjąć obie wersje.
- Umiesz czarować? – spytał mała wpatrując się we mnie z uwagą.
- Tak umiem, ale moje czary są inne niż te o których opowiada się w bajkach.
- Pokarzesz mi je?
- Czemu nie.
Zeskoczyłam z łóżka i jednym płynnym ruchem ściągnęłam z siebie wszystkie rurki łączące mnie z aparaturą. Zarzuciłam na siebie tylko ciepły sweter, a na kuzynkę jej kurteczkę i podeszłam do okna. Jako, że mój pokoik znajdował się na parterze, po prostu otworzyłam okno i przesadziłam przez nie małą. Potem sama wyszłam na zimo. Stałam tam przez chwilę, bosymi stopami dotykając miękkiego puchu i wielkimi haustami chwytając lodowate powietrze. Tak dawno nie byłam na dworze, ogarniała mnie niesamowita euforia. W tym momencie świat był najpiękniejszy. Stojąc tak jeszcze przez chwilę, wpatrywałam się w spadający śnieg.
- Czy już? – spytał cichutko kuzynka nie chcą mi przeszkadzać w delektowaniu się tą chwilą.
- Już – odparłam, chwytając ją za rączkę i prowadząc przed siebie.
Zaprowadziłam ją na tył ogrodu okalającego szpitalne budynki. Stanęłyśmy pod starym dębem, teraz przykrytym warstwą białego cudeńka.
- Wiesz jak posługiwać się magią? – spytałam, patrząc na małą. Pokręciła głową.
- Zdejmij rękawiczkę – poleciłam. Zdjęła. – Wyciągnij rękę przed siebie – kontynuowałam – zaciśnij w pięść, zamknij oczy i pomyśl. Pomyśl o tym, że mały płatek śniegu spada na twoją dłoń. Otwórz ją. I poczekaj. Ten płatek jest inny niż wszystkie. Nie rozpuści się, dopóki mu na to nie pozwolisz. A teraz otwórz oczy.
Zrobiła wszystko tak jak jej powiedziałam. Otworzyła oczy i zobaczyła mały płatek śniegu na swojej wyciągniętej dłoni. Po jakimś czasie biała drobinka zaczęła się roztapiać. I razem z nią zniknął uśmiech kuzynki.
- Dlaczego tak się stało? – spytała nie rozumiejąc zjawiska mającego miejsce przed chwilą. – Mówiłaś, że się nie rozpuści.
- Pozwoliłaś mu na to.
- Ale ja wcale nie chciałam żeby odchodził.
- Czasami tak jest, że to co pokochamy odchodzi i nie da się tego zatrzymać.
- A ty też odejdziesz?
- Tak kiedyś nap weno.
W tym właśnie momencie zrobiło mi się słabo, poczułam silne ukłucie w okolicy serca i zaczęłam mieć trudności z oddychaniem. Usiadłam na ziemi. Kuzynka wpatrywała się we mnie ze zmartwieniem.
- Czy to już? – jej głos zadrżał a w oczach powiły się łzy. – Odchodzisz z tond?
- Przecież tego właśnie chciałam.
- Czy będę cię nadal odwiedzać?
- Tak, ale w zupełnie innym miejscu. Mała podeszła do mnie i przytuliła się do mojej piersi, w której serce biło coraz bardziej nierównomiernie.
- Ale nie zapomnisz o mnie, prawda?
- Bardziej bym się martwiła o to, że ty zapomnisz o mnie. Odsunęła się ode mnie i spojrzała prosto w oczy, już nie plunęły łzy, wszystko zrozumiała.
- Leć – powiedziałam. – Leć po mamę, powinna mnie z tond zabrać. Mała odwróciła się i pobiegł w stronę szpitala. Potem nie pamiętam już prawie niczego. Wiem tylko, że oddech stawał się coraz płytszy, a ostatnie co słyszałam to był zdenerwowany głos mojej mamy i uspokajające słowa kuzynki, tłumaczące, że zrobiłam to, co już dawno chciałam zrobić. Odeszłam…
Shirley